Wtem… W końcu. Towarzysze strzelili. Zacząłem poprawiać, kontynuowałem założenia na ten start. Na 15-tym km odjechałem.
Dalsza trasa była podobna. Non stop góra-dół. Mniej, bardziej. Ale nudy nie było. Idealna sceneria do generowania bólu w nogach. Sporą przewagę (co najmniej kilka minut) zbudowałem dość szybko.
Jeszcze szybciej zjeżdżałem z długiego, asfaltowego fragmentu. Na mostku (sic!) widniała strzałka w prawo. Jedynym logicznym i widocznym skrętem w prawo był asfalt pnący się w górę. Tak też pojechałem. Za tą hopką kolejna i kolejna. Całość absolutnie pasowała do trasy wyścigu.
Mapkę i profil przestudiowałem dobrze – kierunek też się zgadzał, ale… Coś zaczęło być ewidentnie nie tak. Za dużo asfaltu, żadnych oznaczeń, a na horyzoncie droga krajowa. Cholera jasna, znowu…
Zawrotka i gnam do ostatnio widzianej strzałki.
Jakie było moje zdziwienie, że teraz w tym miejscu trasę głośno, wyraźnie i gestykulując pokazuje trzech strażaków.
No tak… było w prawo, ale bardziej. Za mostkiem w zasadzie nawrót i w pole… Nie miałem szans tego wiedzieć czy zgadnąć. Kolejna strzałka za drzewami była nie dostrzegalna. W tym miejscu przewidziana była po prostu obsługa, której dla mnie zabrakło. Podobno spóźnili się o minutę.