Wybuchowe Mistrzostwa

- Categories : Bartosz Borowicz , Cozmobike Team

Dziś nie będzie „ohów i ahów”. Nie będzie radości i uśmiechu od ucha do ucha. Bo MTB to rzecz bardzo nieprzewidywalna i czasem brutalnie przypominająca o twardych zasadach gry.

Będzie  poważnie, smutno i pod gęstym sosem rozczarowania.

Eee, serio? ;)

Bo MTB to przede wszystkim radość, wolność i nieskończone endorfiny! To ludzie, to emocje, a wszystko to podkręcone otoczką wyścigową – szczególnie tak ważną i prestiżową jak Mistrzostwa Polski – daje petardę, której nie przytłumi nawet totalny fakap.

No tak, bo fakapem zakończył się mój start w MP XCM w Wiśle.

Forma była naprawdę dobra! To był dobry dzień na ten wyścig. Ujechałem dokładnie 19 kilometrów. Cały ten czas nie podpuściłem się, jechałem 100% swoje. Czyli równo i mocno, ale z dużym zapasem na podjazdach. Odpoczynkowo na wypłaszczeniach (nie pamiętam takowych xD) oraz bezkosztowe zdobywanie instant- przewagi na zjazdach. To dobra strategia, o ile dotrwa się do końca by móc wypalić ostatnie rezerwy : )

Tymczasem… Na kolejnym bardzo szybkim ale usłanym już konkretnymi kamerdulcami zjeździe usłyszałem wybuch moździerza zaraz przy mnie. Rany, atakujo! Mnie atakujo! Trafili w koło! Już po mnie!

Nooo… Ścigam się 16 lat, nie zdarzyło mi się rozwalić  koła. W ogóle, a co dopiero w tak spektakularny sposób. Huknęło jak z armaty. Opona w jedną stronę, carbonowe drzazgi w drugą.

Walnęło to walnęło, nie ma co tu roztrząsać… Wyścig skończył się dla mnie bardzo, bardzo niespodziewanie, w jednej sekundzie.

Szkoda, bardzo szkoda…

To było tylko jedno z nieszczęść.

Rozkraczyłem się między dwoma, meeega zarąbistymi zjazdami. Właśnie to kocham w MTB… Najważniejszy wyścig, do którego przygotowywałem się już docelowo od tygodni. Rozwalone koło. A ja zacząłem jęczeć, że nie mogę dalej jechać tego zjazdu, który był po prostu sztosem. Dojeżdżając na takie wyścigi spod Warszawy, chłonę takie chwile.

Nie tym razem.

Idąc kolejne X czasu miła Pani pokazała mi na mapach gdzie jestem, którędy do Wisły. Jej reakcja na wieść, że muszę doczłapać się do Wisły 10km w takim stanie była bezcenna.

Nawet nie wiecie jaki kamień z serca mi spadł, kiedy nagle zza pleców pojawiła się moja wybawczyni – „pan pakuje rower na pakę, podwieziemy pana!”.

Stojący w korku (spowodowanym przez przejazd trasy MP przez drogę :P ) pick-up i przesympatyczne małżeństwo uratowało mnie przez pożarciem przez sępy.

To było fajne : )

Jeszcze fajniejsze było odwiedzenie i zakwaterowanie się na czas startu u dawnych znajomych. Dostałem od nich najlepszą, prywatną odprawę na temat każdego detalu trasy. Dobre jedzenie i spokojny sen.

I jak tu tego nie lubić?

Nie da się! Dlatego czekam już na nowe koło w ramach „Crash Replacement” i widzimy się najprawdopodobniej na mega trasach M Liga.

Share this content

Dodaj komentarz

  • Register

New Account Register

Already have an account?
Log in instead Lub Reset password