Być jak Nino!
Trasa w Zabieżkach przedstawiana była przez osoby, które startowały tu w zeszłym sezonie jako jedna z tych szybkich, prostych i raczej mniej ekscytujących, jak na standardy M Ligi. Tym razem została jednak gruntownie zmieniona, co miało odmienić jej oblicze.
Na starcie stanąłem bez większych oczekiwań w stosunku do trasy, ale na pewno z respektem do rywali. Stawka była mocna i nieoczywista.
Moją strategią na ten wyścig było naciąganie i szarpanie na każdej możliwej hopce, których miało być jak na lekarstwo. Moje predyspozycje oraz przygotowania nakierowane są raczej na ciężki teren i górskie klimaty, a nie płaskie, szybkie odcinki. Dlatego musiałem robić wszystko by jak najbardziej męczyć rywali na sprzyjających mi fragmentach, oszczędzając siły w tych mniej ciekawych. Liczyłem się z możliwością walki sprinterskiej na kresce. Szczególnie po obserwacji pierwszej części rywalizacji.
Tę można podzielić w zasadzie na dwie części, niemal pokrywające się z dwoma pętlami najdłuższego dystansu Challenge.
Pierwsze okrążenie upłynęło raczej delikatnie, niezbyt szybko. Tempo było mocno przeciętne, chętnych do pracy oprócz osoby Kamila Karwata (Elvelo Factory Team) i mojej w zasadzie brak. Jak wspominałem, wykorzystywałem każdy podjazd i zjazd do naciągania tempa. Pierwsza sekcja hopek po 10-tym km. trasy pozwoliła dokonać trwałej selekcji licznego dotąd peletonu. Zostało nas 5 zawodników. Panowie bardzo mocni, ale niestety nieskorzy do pracy. Bez większych problemów przetrzymywali naciągania. Pomału dochodziłem do wniosku, że moja strategia może nie przynieść skutku i trzeba spuścić z tonu. Poddać się nieco strategii rywali i zjechać na tył, co też wraz z Kamilem zrobiliśmy. Wyścig już zupełnie zamienił się w przejazd przyrodniczy, co nie sprzyjało mojej sytuacji ? za dwa tygodnie najważniejszy start sezonu ? Mistrzostwa Polski XCM w Bardo, przed którymi wypadałoby naprawdę solidnie popracować.
Wszechświat nie lubi jednak próżni i nudy (mój na pewno...).
Wtem! 37-my kilometr wyścigu.
Jadąc dłuższą chwilę spokojnie z tyłu na przedostatniej pozycji poprzez dość dziki i zarośnięty szlak leśny, ni stąd ni zowąd brutalnie zaatakował mnie pieniek (uderzenie w pedał). Ukryty w niewinnej trawce spowodował mój wystrzał w powietrze i kilkukrotne przeturlanie w krzaki.
Szybkie oględziny siebie i roweru ? jest OK., nawet nic nie boli (haha, naiwny ja?). Rywale ? jakby dostali skrzydeł i kompletnie zniknęli z horyzontu.
Ruszyłem dalej, ale przez chwilę nie wiedziałem co robić. Ciężko gonić 4-rech koni, ale głupio też odpuszczać? Przypomniałem sobie kwestie przygotowań do MP ? uznałem, że bez względu na powodzenie, warto po prostu dać z siebie wszystko i przepalić. Nic do stracenia, wszystko do wygrania.
Zacząłem pogoń. Po 2 km wypluwania płuc dogoniłem prowadzącą trójkę. Odczepionego czwartego Jarka Wonceldorfa (Jakoobcycles) mijałem po drodze. Tak jak myślałem, tempo zostało podkręcone?
Nogi kręciły naprawdę dobrze, toteż kiedy dojechałem do grupki, nie odpuściłem, zacząłem dalej naciągać.
Wyścig otworzył się ponownie, zrobiło się szybciej i dynamiczniej. Druga pętla pozwoliła na śmielsze ataki i plany, co w końcu przyniosło skutek. Po sekcji podjazdów i technicznych singli odczepiony Przemek Baranowski Białostocki Pro Coaching Team).
Na froncie pozostał Kamil i Adam Andrzejczuk (Bike Salon Team). Z Kamilem znamy się już trochę jako zawodnicy, natomiast zupełnie nie wiedziałem czego spodziewać się po Adamie. Przed dłuższym, szutrowym podjazdem kolejny raz przycisnąłem, choć to Kamil poprawił i o mały włos nie strzeliłem z jego koła xD
Udało się ogarnąć akcję i jeszcze poprawić, co pozwoliło na zerwanie zawodnika Bike Salon Team.
Pozostał najtrudniejszy rywal, który na tej trasie, niestety, jak mi się zdawało, miał przewagę. Do mety pozostało już kilkanaście kilometrów, ale okazji mi sprzyjających już naprawdę niewiele.
Czułem się jednak nadspodziewanie dobrze, był jeszcze zapas w nogach. Nie zmieniłem zatem strategii i atakowałem gdzie mogłem, poznając już u rywala oznaki zmęczenia.
Po ostatnich już chyba na trasie podjazdach Kamil zaczął zostawać. Przycisnąłem jeszcze raz, ostatecznie zdobywając przewagę.
Nie cieszyłem się jednak zbytnio, bo ostatnie ~7 km trasy było szybkie i stosunkowo płaskie. To nie moja bajka, za to przewaga dla Kamila. Zagryzłem zęby, wlepiłem wzrok w generowaną moc i kontrolując parametry po prostu jechałem co mogłem.
fot. M Liga / Zbyszek Kowalski
Udało się dowieźć pierwsze miejsce z bardzo bezpieczną przewagą. Nie było to łatwe! Wyścig ostatecznie okazał się naprawdę trudny (2:40:34 z 65 km pod Warszawą!), a trasa dużo bardziej wymagająca niż się wydawała.
Przede wszystkim cieszy mnie dyspozycja, szczególnie w tak upalny dzień. Oby był to dobry prognostyk na zbliżające się MP : )
Po powrocie do domu doświadczyłem dwóch, skrajnych przeżyć. Oglądnąwszy powtórkę z MŚ XC zobaczyłem siebie w postaci Nino, który to zaliczył glebę, gonił i ostatecznie wygrał swój wyścig ;) (ah, to skromne ego i wyobraźnia? ;) ).
Oraz odkryłem, że moja gleba nie pozostawiła prawie żadnych widocznych śladów. Za to jestem poobijany jakbym spadł z trzeciego piętra. Ruchomość lewego ramienia dziś (środa) to może 50%, ból przy ruchu prawego 100%, stąpanie prawą stopą dyskomfort 70%. Grunt, że na rowerze jest git ;)
Foto z podium: Weronika Borowicz.